Okres reformacji w życiu religijnym Europy przyniósł wiele zmian a te były często ogniskiem agresji, prześladowań a nawet i wojen. Pojawiło się wiele odłamów protestantów czyli tych, którzy z dotychczasowym kościołem rzymskim zerwali. Jednym z nich byli obecni jedynie na Śląsku tzw Szwenkfelderowie. Ich historia, rozgrywająca się przede wszystkim w Górach Kaczawskich i na ich Pogórzu, jest bardzo ciekawym wątkiem historycznym ówczesnego śląska i do dzisiaj pozostały po niej ślady. Gdzie i jakie? O tym w dzisiejszym odcinku …
W tej części Sudetów Zachodnich drzewa wciąż powtarzają historię o tym jak to dawno dawno temu sam Lucyfer pozbierał heretyków i innowierców do wielkiego worka i z zamiarem dotransportowania ich do piekła przelatywał nad „Kaczawami”. Pech chciał, że zahaczył workiem o Ostrzycę i z worka wysypali się ów heretycy i rozbiegli po okolicy. O tym co było dalej, opowiadają już prawdziwe historie.
No to zacznijmy je snuć.
CASPAR
W 1490 roku w Osieku pod Lubinem przyszedł na świat Caspar Schwenckfeld von Ossig. Mając 15 lat studiował w Kolonii a później we Frankfurcie nad Odrą. Nie rozwlekając za bardzo tego wątku dodam jeszcze, że musiał być „dobrze” urodzonym by po „nie byle jakich’ studiach objąć od razu posadę doradcy dworu księcia legnickiego Fryderyka II Legnickiego. Ale to co było istotniejsze w jego życiu to zgłębianie teologii, czego efektem były jego największe dokonania, o których dzisiaj wciąż się mówi (choć już bardzo rzadko). W latach 20-tych XVI wieku swoje protestanckie „ale” ujawnił światu Marcin Luter. Szwenkfeldowi spodobały się pomysły (tezy) ojca europejskiej reformacji i wkrótce stał się ich głosicielem. Musiał być charyzmatycznym kaznodzieją bo w 1522 roku przekabacił na luteranizm samego księcia Fryderyka a ten ustanowił tę religię religią księstwa. Szwenkfeld pomieszkując w rodzinnym Osieku zagłębiał się jednak coraz bardziej i bardziej w teologii i zaczynał się nie zgadzać z Lutrem. W efekcie udał się do Wittenbergii gdzie próbował oprzeć słowo słowu również w bezpośredniej konfrontacji z nim. Ale te spotkanie zakończyło się sporem. Tak też Caspar skręcił w bok, w swoją własną teologiczną ścieżkę i tak narodził się nowy odłam religijny nazwany później szwenklederami lub szwenkfeldystami.
Na temat ojca tego ruchu warto jeszcze wspomnieć, że resztę życia pisał o swoich teoriach odrębności od kościołów i katolickiego i protestanckich, których zaczęło się pojawiać wiele. W tej części Europy przekonania religijne bywały jednak często motywem wielu krwawych zajść, tak też, co nie trudno wywnioskować, Caspar Szwenkfeld miał niełatwe życie. Musiał uciekać, przenosić się z miejsca na miejsce jako wędrowny kaznodzieja. Umarł po siedemdziesiątce ale niestety do dzisiaj nikt nie wie gdzie go pochowano.
KULT
Wraz z jego śmiercią nie nastąpił jednak zgon jego myśli wyznaniowej. Niewielka grupka jego uczniów propagowała jego nauki i w ten sposób grono szwenkfelderów się poszerzało. Jego wyznawcy zlokalizowani byli w dwóch ośrodkach, z czego jeden znajdował się na południu Niemiec, natomiast drugi na Dolnym Śląsku (południowych krańcach Sudetów Zachodnich). Dodać należy, że to właśnie ten drugi ośrodek miał większe znaczenie i „nadawał rytm” rozwojowy gdyż to stąd pochodził Caspar Szkwenkfeld. Ruch nigdy jednak nie osiągnął wielkiego sukcesu a liczba jego wyznawców nie była nigdy liczona nawet w dziesiątkach tysięcy a jedynie w tysiącach. „Jedynie”, ale wystarczyło to by przetrwała do dziś., ale o tym zaraz 🙂
TWARDOCICE
Drugi ośrodek koncentrował się w gminie Pielgrzymka (powiat złotoryjski) gdzie zamieszkiwało około 1,5 tysiąca szwenkfelderów we wsiach takich jak Twardocice, Czaple, Proboszczów, Rochów czy Bielanka.
PRZEŚLADOWANIA
Szwenkfeldyści od samego początku mieli ciężkie życie, mimo, że uchodzili w społeczeństwie za tych najbardziej sprawiedliwych, moralnych i do tego byli bardzo pracowici. Dlaczego jednak ich prześladowano? Najpewniej dla tego, że już sam założyciel ich kościoła wszedł w ostry konflikt z Lutrem, a ten miał o wielu więcej wyznawców a co za tym idzie również i mocy sprawczej. Najistotniejsza była jednak sytuacja religijna w kraju. Zasiadający wówczas na tronie austriackim (w tym również i czeskim) Habsburgowie byli radykalnymi katolikami i w kwestii religii mięli zawsze sporo do powiedzenia, często „mieczem” religijnej sprawiedliwości. Tymczasem Szwenkfeldyści głosili tolerancję religijną i rozdział kościoła od państwa co w sposób rażący kłóciło się z pomyślunkiem Habsburgów. Tak więc nasi sudeccy odmieńcy religijni byli prześladowani przez prawie wszystkie odłamy chrześcijaństwa i dodatkowo aparat państwa w którym przyszło im żyć. Prześladowania nasiliły się w XVII wieku, a dokładniej od momentu wybuchu wojny trzydziestoletniej kiedy to katoliccy Habsburgowie mięli na celu rekatolizację Czech i Śląska, które dotychczas były w znacznym stopniu protestanckimi. Ale wtedy jeszcze dało się na Śląsku funkcjonować mimo odmienności religijnej, sytuacja radykalnie pogorszyła się nieco później. Apogeum prześladowań nastąpiło na początku wieku kolejnego, kiedy to o „jedność religijną kościoła katolickiego” zaczął walczyć cesarz austriacki Karol VI Habsburg. Był on mocno związany z papiestwem czego skutkiem było (chyba już fanatyczne) tępienie protestantyzmu. Cesarz otaczał się jezuitami i tym sposobem w 1719 roku wysłał dwóch z nich do złotorysjkich Twardocic z misją nawracania tamtejszych sekciarzy na jedyną słuszną wiarę. Karol VI był zdeterminowany. Kilka lat później, w 1731 r. w ramach tej samej „jedności” wygnał z Salzburga ponad 20 tysięcy protestantów i to w kilka zaledwie dni. Na Pogórzu Kaczawskim na innowierców nakładano wysokie grzywny za „wymyślne” łamanie nowych praw np niestawianie się na obowiązkowe nauki rzymsko-katolickie. Ich małżeństwa anulowano i zakazano małżeństw mieszanych, luteran ze szwenkfeldystami. Dzieci musiały być chrzczone w katolicki sposób i ciężko sobie wyobrazić, że egzekwowanie tego ceremoniału należało do obowiązków wojska cesarskiego!!!. Gdy jednak wojsko napotkało sprzeciw, lub odkryto, że dzieci nie były chrzczone odbierano je i już nie wracały do rodziców. Szwenkfelderzy często trafiali również do więzień (m. in na zamkach książęcych w Legnicy czy Jaworze) a nawet ginęli za nieposłuszeństwo.
Fragment nauk teologicznych Caspara Schwencfelda
A propos działań w celu nawrócenia śląskich odmieńców, słowem nie dało się wiele zrobić jezuickim mnichom, więc szybko przeszli na drogę sankcji i zakazów. W myśl nowych ustanowień prawnych Szwenkfeldystom nie można było nabywać gruntów. Zakazano im opuszczania miejsca zamieszkania bez specjalnych zezwoleń ani nawet chować zmarłych na tzw. świętej ziemi czyli tam gdzie inni chrześcijanie.. Mogli tego dokonywać jedynie poza granicami wsi, na polach uprawnych, w sposób w jaki chowano dotychczas jedynie najgorszej maści kryminalistów. Droga prowadząca na prowizoryczny cmentarz gdzie w latach 1720- 1740 pochowano około 200-300 Szwenkfelderów pokazana jest na poniższej fotografii.
Szwenkfeldyści byli bardzo skromni w swoim istnieniu. Ta „filozofia” przejawiała się choćby w sposobie głoszenia kazań – nie posiadali kościoła, świątyni z kamienia – ich świątynia była „metafizyczna”, była w miejscu w którym ów kazania wygłaszali, najczęściej na polu, pod gołym niebem.
Odrzucali chrzest dzieci,, jako, że w tak nieświadomym wieku nie mogły rozumieć w jakiś krąg się ich wprowadza. Nie brali udziała w działaniach zbrojnych, nie znali przemocy, uznawali zakaz noszenia broni i byli bardzo pokojowo nastawieni do wszystkich wkoło. Kocioł katolicki jednak widział w nich zagrożenie, ich postawa była zbyt „czysta” i idealistyczna, szczególnie na tle zepsutych biskupów i księży. Zakaz choćby noszenia broni był totalnym przeciwieństwem narzucania „jedynej słusznej wiary” mieczem i stosem, jak to czynił kościół katolicki. Szwenkfeldyści nie uznawali również ciała i krwi Chrystusa podczas eucharystii pozostawiając te rzeczy w sferze mistycznej.
Natomiast kościół w Twardocicach, który często mylnie łączony jest z nimi, nie był ze Szwenkfeldystami związany wcale, nigdy nie wykorzystywali go do swoich celów. Był tzw kościołem ucieczkowym, do którego przyjeżdżali na kazania ewangelicy z rekatolizowanego przez Habsbugów Śląska. Wewnątrz pomieścić się mogło niecałe 2,5 tysiąca wiernych ale zdarzało się, że w nabożeństwie brało udział nawet około 11 tysięcy osób. W 1726 r. ktoś podjął się nawet próby podpalenia kościoła, ale udało się go uratować. „Ktoś” , za pewne był to jakiś prokatolicki fanatyk, wysłannik papieża, jezuitów albo Habsburgów (w sumie to w tym przypadku synonimy). Jeszcze do końca II wojny światowej kościół miał się całkiem nieźle, niestety okres PRL-u okazał się jego katem i to co obserwujemy dziś to już tylko obraz dalece zaawansowanej ruiny. Poniżej galeria zdjęć kościoła z roku 2015.
Dodajmy, że Twardocice, mimo że przez wiele lat kojarzone ze Śląskiem zaliczane są i były do Górnych Łużyc i w czasach o których mowa w tekście należały do Prus, gdzie swobody religijne były znaczne, a nie do podległego Czechom Śląska.
Wróćmy jednak do tragicznych wydarzeń ….
PODWÓJNY EXODUS!
W 1726 roku, gdy sytuacja religijno-prawna była już na tyle uciążliwa, że Szwenkfelderom praktycznie zabraniano wszystkiego, zdecydowali się na odważny krok. Zwrócili się z prośbą do saksońskiego hrabiego Nicholasa Ludwiga Zinzendorfa, o schronienie a ten zechciał przyjąć ich na swoje włości. Na ich przyjęcie zgodził się również ówczesny książę Saksonii. „Wyznawcy Chwały Chrystusa” bo tak ich określano, uciekli więc z Twardocic i okolic, opuszczając swoje ziemie w niewielkich grupach, wędrując jedynie z najcenniejszym dobytkiem, nocami, przez śniegi i mrozy (bo było to w lutym) by dostać się do Berthelsdorfu i Görlitz (obecnie Zgorzelec) na wschodzie Saksonii. Szacuje się, że dotarło tu około 500 osób. Hrabia przyjął ich do siebie głównie przez fakt, że również miał pobudki reformatorskie. Był protestantem, który próbował wedle tzw „teorii Serca” prowadzić nabożeństwa dla różnych wyznań. Ale miał też swój własny plan względem Szwenkfeldystów – chciał ich przekabacić na protestantyzm co sprawiało, że i tam nie mogli się czuć swobodnie. Nie wytrzymali tam zbyt długo. Względny spokój śląskich uciekinierów trwał jedynie 6 lat, i kiedy to po śmierci tolerancyjnego (po części) księcia Saksonii, do akcji znów wkroczyli jezuici. Ci upomnieli się o Szwenkfelderów, zażądali nawet ich wydania. Ale ów sekciarze nie czekali na decyzję nowego księcia, mięli już dość prześladowań, wiedzieli, że zakończy się to masakrą i postanowili uciec po raz drugi, tym razem jednak dalej. 20 kwietnia 1734 roku część z nich wsiadła na łodzie i popłynęła Łabą w dół, mimo, że tu znów wisiał na nich zakaz opuszczania miejscowości w których mieszkali. Dotarli do Danii skąd przedostali się do Holandii, gdzie przyjęli ich do swoich domach inni protestanci, menonici. Gdyby nie ich pomoc ciężko powiedzieć czy spuścizna teologiczna Caspara Szwenkfelda by przetrwała, z pewnością było by to arcytrudne. Holenderscy protestanci zaopatrzyli ich w żywność ale co najważniejsze zapłacili za ich podróż dalej, za ocean, aż do Ameryki! 21 czerwca 1734r. najliczniejsza grupa śląskich protestantów wypłynęła statkiem St Adrew z Rotterdamu by w końcach września dotrzeć do Filadelfii. W ślad za pierwszą grupą ucieczkową, poszły kolejne grupy. Nie wszyscy uciekinierzy dotarli do celu, część została po drodze złapana i trafiła do więzień, niektórzy zostali nawet sprzedani jako niewolnicy.
Dokumenty twierdzą, że ostatni Szwenkfelder na Śląsku umarł w 1826 roku.
PENSYLWANIA
Do 1737 roku do Ameryki dotarło łącznie 209 spadkobierców myśli teologicznej Kaspara Szwekfelda. Osiedlili się w Pensylwanii, w miejscowościach takich jak Towamencin, Salford i Worcester. Osiedlili się tutaj nie tylko Szwenkfeldyści ale i przedstawiciele innych niszowych, prześladowanych wspólnot kościelnych z regionu Niemiec i Austrii. Liczbę Wyznawców Chwały Chrystusa szacuje się obecnie na poziomie 2800 wiernych.
02.08. 2003 – 269. rok od Exodusu do Ameryki
Po 269 latach od ucieczki Szwenkfelderów z Sudetów wrócili do podzłotoryjskiej kolebki (no prawie) swojej wiary. Jest ich dużo, przyjechało 24 wyznawców tej religii mieszkających na stałe w Stanach Zjednoczonych. Po wcześniejszych ustaleniach z lokalną administracją oraz z udziałem jej reprezentantów poświęcają odnowiony pomnik pamięci zmarłych, szwenkfelderskich przodków. Miejsce w którym stanął nie jest przypadkowe. Pomnik stanął tu już w 1864r. aby uczcić miejsce pochówku około 200-300 szwenkfelderów mieszkających w Twardocicach i okolicznych wsiach w I połowie XVIII wieku. Właśnie tu trzy wieki wcześniej byli grzebani, na uboczu, poza granicami wsi.
Drogę prowadzącą niegdyś do cmentarza nazywano „Bydlęcą Ścieżką” co oddaje tragiczną sytuację tych chrześcijan w tamtym okresie. Przez wiele lat obszar ten stanowił lokalne wysypisko, mało kto w ogóle wiedział, że niegdyś był tu cmentarz. Mało kto pytał o stary, zapomniany pomnik, ale teraz historia Szwenkfeldystów jest coraz częściej opowiadana, a pomnik po renowacji opisany jest również w języku polskim tak aby dzisiejsi mieszkańcy tych ziem mogli zrozumieć zdarzenia jakie miały tu miejsce w przeszłości.
Galeria zdjęć pomnika i okolic
Amerykanie zawitali tu ponownie w 2010 r. aby raz jeszcze wspominać miejsce, z którego przekonania ich przodków musiały onegdaj uciekać za ocean.
A za oceanem znajduje się ich centrum dziedzictwa (Schwenkfelder Library- Heritage Center) gdzie znajdują się dokumenty teologiczne jeszcze z czasów „ojca” Caspara.
CIEKAWOSTKA!
Szwenkfeldyści uprawiali szafran (krokusy), który szeroko wykorzystywali w celach kulinarnych. Gdy uciekali ze Śląska zabrali ze sobą również nasiona tej rośliny, aby móc ją hodować w nowym miejscu osiedlenia. Menonici, u których przebywali krótki czas w Holandii, weszli w nieznany sposób w posiadania ów nasion szafranu. Produkcja tej przyprawy przyniosła im w późniejszym czasie znaczne zyski. Można powiedzieć, że aż zanadto opłaciło im się pomaganie Szwenkfeldystom w ucieczce za ocean.